Kurier z Munster Kurier z Munster
4071
BLOG

Z dalekiego kraju…

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 155

To byłby największy międzynarodowy sukces Polski od roku 1978, kiedy Jana Pawła II wyniesiono na Stolicę Piotrową, a także piękne nawiązanie do Porozumień Sierpniowych, mających miejsce dwa lata później. Gdyby 30 sierpnia Donald Tusk otrzymał nominację na przewodniczącego rady europejskiej, spektakularne zwycięstwo odniosłaby również Ukraina; wszak Polska jest ambasadorem Ukrainy w Unii Europejskiej.

Wrażliwy obszar

O tym, że premier polskiego rządu przeniesie się na wysokie stanowisko do Brukseli, mówi się od dawna. Jednak do tej pory mało kto w to wierzył. Szanse Tuska zazwyczaj były marginalizowane. Teraz wyjazd Tuska do Brukseli staje się jakby bardziej prawdopodobny. W kuluarach mówi się, że jest on kuszony propozycją objęcia funkcji szefa rady europejskiej i jeżeli wyrazi zgodę, będzie jej przewodniczył.

Kandydaturę Tuska byliby w stanie przełknąć Niemcy oraz Francuzi, a sama Angela Merkel jest ponoć zwolenniczką takiego posunięcia (ostatnio poparcie dla Tuska wyartykułował również David Cameron). Polski premier pasowałby do europejskiej układanki i zaspokajał oczekiwania regionu środkowo-europejskiego, czyli państw nowo przyjętych do Unii.

To atuty Tuska, a minusy?

Właściwie jest tylko jeden słaby punkt tej nominacji. Awans Tuska uderzałby w prestiż geopolityczny Rosji, a to w UE wrażliwy obszar. Wprawdzie polski premier nie jest postrzegany jak polityk mocno antyrosyjski (w odróżnieniu np. od Sikorskiego), ale jednak jest szefem rządu kraju, który w trakcie kulminacyjnego momentu kryzysu ukraińskiego, gdy wojska rosyjskie zajmowały Krym, zdecydowanie opowiedział się przeciwko Rosji, a za Ukrainą.

Racjonalizacja spisku

Dlatego można się domyślać, iż nieoficjalnymi kanałami dyplomatycznymi Moskwa zrobi wszystko, aby zablokować kandydaturę Tuska. Polak na wysokim stanowisku we Wspólnocie oznaczałby dla Kremla dużą prestiżową porażkę, w jakimś sensie porównywalną z wyborem Jana Pawła II na papieża, i analogicznie jak przed 36 laty byłaby to sprawa dla Rosji trudna do przełknięcia.

W kontekście (jeszcze co najwyżej hipotetycznej) nominacji Tuska pewne wydarzenia nabierają sensu. Przede wszystkim racjonalny staje się tzw. „spisek kelnerów", czyli proceder nielegalnego podsłuchiwania czołowych polskich polityków w ekskluzywnych warszawskich restauracjach, a później publikowanie nagrań w tygodniku „Wprost". Była to akcja wymierzona bezpośrednio w rząd Donalda Tuska, zaś przede wszystkim obliczona na kompromitację układu sprawującego władzę w Polsce. Można przyjąć logiczną kalkulację, że ktoś chciał osłabić negocjacyjną pozycję Tuska w Europie albo całkowicie wyeliminować go z gry. Narracja polskiego rządu od początku sugerowała, że za nagraniami stoją rosyjskie czynniki wywiadowcze, natomiast inspiracją do tego rodzaju operacji stało się tło ukraińskie.

Czy tak było naprawdę? Za tym scenariuszem nie przemawiają żadne dodatkowe, bezpośrednie dowody. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że na detonacji afery podsłuchowej skorzystała Moskwa. Być może polski rząd tylko przemyca do przestrzeni publicznej swoistą linię obrony w obliczu kompromitacji własnych ministrów, ale nie jest też wykluczone, że w całej sprawie tkwi drugie, ukryte, dno.

Za cenę „morderstwa"

Plany Tuska co do objęcia wysokiej funkcji w Unii Europejskiej potwierdza również niejako agenda polityczna, a więc czasowa oraz logiczna koincydencja pewnych wydarzeń politycznych. Na jesieni ubiegłego roku w ramach rządzącej Polską Platformy Obywatelskiej Tusk całkowicie wyeliminował z gry o władzę swojego największego wewnętrznego oponenta, Grzegorza Schetynę. Były wicepremier i minister spraw wewnętrznych najpierw został upokorzony na własnym terenie, gdzie pozbawiono go stanowiska lidera regionu dolnośląskiego (przegrał z protegowanym Tuska, Jackiem Protasiewiczem), a następnie nie dostał się do zarządu PO.

Tusk nie musiał aż tak dotkliwie „grillować" (marginalizować) Schetyny; z punktu widzenia politycznej gry była to nawet taktyka niewskazana, gdyż budziła odruch współczucia wobec partyjnego oponenta i mogła zjednywać mu zwolenników.

Jednak poczynania Tuska należy czytać bardziej długofalowo, w tym zwłaszcza w kontekście późniejszej rekonstrukcji rządu polskiego, a także ewentualnego przeniesienia się Tuska z Warszawy do Brukseli.
Wtajemniczeni twierdzą, że Tuskowi chodziło prawdopodobnie o to, aby Schetyna nie był numerem dwa, czyli żeby po ewentualnym odejściu dotychczasowego premiera oraz przywódcy PO, nie narzucał się jako naturalny następca. To miał właśnie załatwić manewr wyeliminowania Schetyny z zarządu Platformy.

Podróż do przyszłości

Wyprawa Tuska do Brukseli to świetne remedium na wewnętrzne polskie problemy, możliwość ucieczki do przodu, a także szansa zakończenia kryzysu politycznego w Polsce. Stratedzy wizerunkowi PO mogliby wówczas powiedzieć: cenią nas w Europie, awans Tuska to gratyfikacja za okres dobrych rządów oraz efekt mocnej pozycji geopolitycznej Polski. Wówczas prawdopodobnie, płynąc na tej fali, Platforma wygrałaby kolejne wybory parlamentarne w 2015 r. i co za tym idzie, zachowała władzę wykonawczą, natomiast sam Tusk mógłby po pięciu latach sprawowania funkcji przewodniczącego rady europejskiej powrócić do polskiej polityki i w 2020 r. wystartować w wyborach prezydenckich.
Kluczowe pytanie jest tylko jedno: kto po ewentualnym odejściu Tuska do Brukseli zastąpi go na stanowisku premiera? W kuluarach wymienia się trzy nazwiska: obecną marszałek Sejmu, Ewę Kopacz; aktualną zastępczynię Tuska, Elżbietę Bieńkowską, oraz szefa polskiej dyplomacji, Radosława Sikorskiego.

Wymowa symboli

Polak na szczycie hierarchii politycznej Unii Europejskiej to policzek dla Moskwy, a jednocześnie ogromne wzmocnienie Kijowa. Ukraina zyskałaby w ten sposób w Brukseli swoją „tubę", Tusk mógłby stać się jej ustami. To również oznaczałoby reset dotychczasowej polityki Unii Europejskiej wobec Putina i prawdopodobne przyjęcie bardziej bezkompromisowej postawy w stosunku do Rosji. Polska i Ukraina występowałyby w Brukseli jak jeden mąż, dodatkowo jeszcze bardziej zacieśniając relacje bilateralne oraz zbliżając obydwa społeczeństwa

Obserwatorzy spodziewali się, że rozdanie stanowisk w ramach UE nastąpi już na ostatnim spotkaniu liderów Wspólnoty w drugiej połowie lipca, jednak decyzję odłożono o ponad miesiąc, do 30 sierpnia. Mówi się, że jest to zagrywka Tuska, który w ten sposób daje sobie czas na uporządkowanie sytuacji wewnętrznej w Polsce, a przede wszystkim wskazanie swojego ewentualnego następcy.
W grę może wchodzić jeszcze inny element. 30 sierpnia to dla Polski symboliczny moment oznaczający kolejną rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych w Stoczni Szczecińskiej, a następnie Gdańskiej. Było to pierwsze w bloku wschodnim tego typu wydarzenie i ogromne upokorzenie Moskwy, której sytuacja wymknęła się spod kontroli. Teraz w jakimś sensie historia może zatoczyć koło, z korzyścią dla sojuszu polsko-ukraińskiego. Gdyby Donald Tusk został szefem rady europejskiej byłby to największy międzynarodowy sukces Polski od roku 1978, kiedy Jan Paweł II został wybrany papieżem oraz piękna celebracja 24. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych.

W polityce czasami gesty mają większą wymowę od słów czy czynów, zaś największe znaczenie nierzadko przybierają symbole.

Roman Mańka

 

 

Tekst ten (uzupełniony obecnie o jedno zdanie) zamieściłem już ponad miesiąc temu na polsko-ukraińskim portalu internetowym A4: http://a4ua.pl/polityka-i-spoleczenstwo/214-z-dalekiego-kraju-przyw-dztwo-tuska-w-europie-wielk-szans-dla-ukrainy

 

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka